Wszyscy mówią
„nienawidzę poniedziałków”. Do tej pory należałam do tych ludzi. Jednak od dziś
bardziej nie znoszę piątków. Pociesza mnie jedynie fakt, że nie trafiłam za
kraty. Jeszcze.
Podniosłam
wzrok na szatnię, w której musiałam się przebierać przed i po każdym treningu.
Była prosta i czysta, nawet trochę za czysta, jak na moje standardy. Podwójne, metalicznie
srebrne szafki były ustawione pod ścianami, a na środku pomieszczenia stała jesionowa
ławka. Pomieszczenie wydłużało się, a przy wyjściu znajdowały się drzwi do
łazienki. Jedyne co było złe w tej szatni to smród męskiego potu. Mimo, że
trenowałam już ponad 3 lata, ciągle nie mogłam się przyzwyczaić się do tego
zapachu.
Ten odór
przywiódł mi na myśl materace i sprzęt na sali treningowej, które były nim
przesiąknięte. Przypomniał mi też wszystkie te rzeczy, które dzisiaj wydarzyły
się podczas treningu. Zacisnęłam mocno powieki i przejechałam dłonią po twarzy
próbując odgonić te obrazy: obślizgłe członki, krew, ciała bez ruchu. Jednak
one zaczęły mnie jeszcze bardziej nękać, niczym jakiś makabryczny film.
Wszystko stało
się zbyt szybko, zbyt gwałtownie, zbyt… dziko. Mimo, że zawsze uważałam, że
jestem nieobliczalna, dzisiaj zaskoczyłam nawet samą siebie. Dobrze wiedziałam,
że to była obrona konieczna, jednak byłam zbyt okrutna. Nawet nie wiedziałam co
we mnie wstąpiło.
Pokręciłam
głową i schowałam ją w rękach. Przesadzam. Po prostu trochę mnie poniosło. Tak
naprawdę to wszystko była ich wina.
Wiedzieli do czego jestem zdolna kiedy mnie przyprą do muru. Za dużo o tym
myślę. Muszę postarać się o tym zapomnieć.
Wstałam i
podeszłam do mojej szafki, aby wyjąć ręcznik i płyn do mycia. Zwykle musiałam czekać
aż wszyscy chłopcy wyjdą z szatni zanim zacznę się przebierać i myć. Kiedy tylko
zaczęłam chodzić na treningi MMA popełniłam ten błąd jeden jedyny raz. Nie
miałam ochoty później paradować goła po szatni i uganiać się za ręcznikiem.
Kilka dziur w ścianach było wynikiem tamtej pamiętnej bójki i później śledziło
moje zmagania z seksizmem facetów.
Poszłam do
małej łazienki wyłożonej białymi kafelkami. Miała 2 prysznice z zasłonami z
różnymi napisami przypominającymi o tym, że jesteś w łazience jak „wanna” czy
„bąbelki”. Naprzeciw powieszono lustro na całej długości ściany. Jakby
mężczyźni musieli ciągle w nim się przeglądać. Chociaż, kto tam ich wie.
Weszłam pod
prysznic, zasunęłam zasłonkę i odkręciłam kurek z wodą. Moje białe włosy spadły
mi na twarz tworząc welon oddzielający mnie od świata rzeczywistego. Cicho jęknęłam,
kiedy wrząca woda zaczęła spływać po moich plecach. Wszystkie moje myśli
skupiły się na wszechogarniającym cieple
pozbawiając mnie możliwości rozmyślania o rzeczach, które dzisiaj się
stały.
Moje
rozmyślania na temat upodobań w kwestii temperatury przerwało nagłe zerwanie
zasłony od mojego prysznica.
Wyjątkowo
zachowałam się jak każda kobieta na moim miejscu i zasłoniłam rękami tyle ile zdołałam.
W tym przypadku, i tylko tym, ucieszyłam się, że jestem deską. Jednak mój
zdrowy rozsądek szybko wrócił i już miałam się rzucić na podglądacza kiedy
zobaczyłam rozzłoszczoną minę trenera.
Sparaliżowało
mnie na chwilę. Zobaczyłam, że jego też. Staliśmy tak w milczeniu przez kilka
dobrych sekund zanim się odezwał.
- Glimmer, nie
powinno cię tu już być – stwierdził surowo swoim potężnym głosem.
- Może by mnie
nie było, gdybym dostała ręcznik – odpowiedziałam, kiedy tylko odzyskałam język
w gębie.
Trener jakby
dopiero co zdał sobie sprawę z mojej nagości. Nie wiem czy to przez to, że
jestem goła czy przez ciepło panujące w łazience, ale jego opalona skóra
zrobiła się jeszcze czerwieńsza. Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu i podał
mi mój kremowy ręcznik. Szybko odwrócił wzrok i pozwolił mi się nim owinąć oraz
wyjść z kabiny.
Trener Johanson
był wysokim i umięśnionym dwudziestodziewięciolatkiem. Miał jasną karnację, ale
załapał ostatnio trochę opalenizny, podczas codziennych treningów na świeżym
powietrzu. Najczęściej był bardzo oschły i wymagający. Prawdopodobnie przez tą
zgodność charakterów mieliśmy tak dobry kontakt na treningach.
Odkaszlnął i
jego pewność siebie znów powróciła. Musiałam przygotować się na nadciągającą
tyradę na temat moralności, dobra i zła oraz bezpodstawnie użytej przemocy.
- Co ty tutaj
jeszcze robisz, Glimmer? – zapytał marszcząc krzaczaste brwi i opierając się o
ścianę z lustrami – Wydawało mi się, że wydałem ci odpowiednie polecenie po
twoim występie.
- Chciałam się
umyć – powiedziałam usprawiedliwiająco. Założyłam ręce, aby podtrzymać
delikatny ręcznik i oparłam się o ścianę obok kabiny prysznicowej, stając
naprzeciw niego. – Krew trzeba zmyć jak najszybciej, zanim zakrzepnie. Inaczej
robią się okropne plamy.
- Czy zawsze
musisz się tak zachowywać? – zapytał. – Dobrze wiesz co ci grozi. Policja już
przyjechała spisać zeznania.
Przewróciłam
oczami. Zawsze mi o tym przypominał.
- Tak, jestem
tego świadoma – opowiedziałam jakbym była uczennicą recytującą formułkę. –
Żałuję za moje grzechy, pragnę odkupić swe winy i tak dalej.
Zmierzył mnie
wzrokiem. W końcu westchnął i przetarł twarz rękami.
- Glimmer, co
ja mam z tobą zrobić? – powiedział zmęczony. – Wdajesz się w bójki od kiedy
zaczęłaś tu chodzić, ciągle przyciągasz problemy.
- To nie ja –
warknęłam. – To wszystko oni. Ja tylko się broniłam.
- Zawsze to
mówisz. Ta śpiewka już mi się przejadła.
- Ile razy mam
ci powtarzać! – Mój głos zaczął się podnosić. – Jestem przez nich napadana,
szykanowana. Gdyby nie Jim – głos mi się załamał, kiedy wypowiadałam imię
przyjaciela - wszystko zdarzyłoby się
dawno temu. I nie wiem, czy bym się obroniła tak jak dziś.
- Glimmer –
Wyraz jego twarzy trochę złagodniał. – Wiem, że masz z nimi problemy. Wszyscy
faceci się tak zachowują. Ale swoją postawą sama ich prowokujesz. Sama
widziałaś, że nawet najlepszy przyjaciel cię dziś zdradził.
Zabolało.
- Przepraszam,
czy coś sugerujesz? – zapytałam piskliwym głosem.
- Spójrz na
siebie, a zrozumiesz.
Otworzyłam
usta z oburzenia. Na chwilę odebrało mi mowę.
- Och,
cudownie – powiedziałam, śmiejąc się ironicznie. – Kolejna osoba mające
problemy z moim strojem. A niby w Stanach jest wolność.
- Nie chodzi
tylko o twoje ubrania, ale też o to jak się wobec nich zachowujesz. Cały czas
ich podpuszczasz. Nie dziw się, że w końcu doszło do konfrontacji.
- Czyli,
według ciebie, to wszystko moja wina? – zapytałam unosząc brwi ze zdziwienia.
Jego słowa mnie dogłębnie zszokowały.
- Nie o to mi…
- zaczął się wycofywać kiedy dotarło do niego co powiedział.
- Super,
prawie stałam się ofiarą zbiorowego gwałtu, a według ciebie, to moja wina?! –
wrzasnęłam zdenerwowana. Podeszłam do niego, przy okazji zauważyłam, że się
spina. – Wiedziałam, że tak będzie. Jestem kobietą, więc jestem uważana za
gorszą, nawet przez mojego trenera!
Pospiesznie
wyszłam z łazienki i zaczęłam się przebierać.
- Dobrze
wiesz, że nie o to mi chodziło! – zawołał za mną. – Przepraszam, jeżeli cię
uraziłem.
- Uraziłem?! –
pisnęłam wściekła. – Nie uraziłeś mnie, skądże. Sprawiłeś tylko, że straciłam do
ciebie cały szacunek. – Spojrzałam na trenera, wyszedł już z łazienki i patrzył
na mnie przepraszająco. – Dziękuję, ale chyba już nie pojawię się na następnym
treningu jeżeli mam być tak traktowana.
- Nathalie,
uspokój się – zaczął łagodnie. – Naprawdę mi …
- Wyjdź –
rozkazałam, kiedy byłam odwrócona do niego tyłem grzebiąc w torbie treningowej.
Starałam się uspokoić drżenie mojego głosu. – Wyjdź, chcę się przebrać. Dzisiaj
i tak już widziałeś za dużo mojego ciała.
Nie widziałam
trenera, ale zrozumiałam, że się poddał. Zrezygnowany wyszedł po cichu z
szatni. Myślałam, że ma więcej woli walki.
Trzepnęłam
drzwiczkami od szafki i osunęłam się na ziemię. Wtedy już nie wytrzymałam.
Chęć walki
zamieniła się w nieudolność, a wypieki gorąca we łzy złości. Nałożyły się na
siebie wszystkie dzisiejsze wydarzenia, a moja samokontrola legła w gruzach.
Rzadko płaczę.
Prawie nigdy. Teraz nie miałam już siły na to wszystko. A co gdyby wszyscy się
na mnie rzucili? Co gdyby trener nie wrócił odpowiednio szybko i przerwał
jatkę? Co gdybym kogoś zabiła, albo została zgwałcona, tak jak to sobie
zaplanowali? Nie chciałam poznać odpowiedzi na te pytania.
Zebrałam swoje
rzeczy, spakowałam się i ubrałam. Łzy ciągle spływały mi po twarzy. Co jakiś
czas wyrywał mi się spazm szlochu. Nałożyłam okulary słoneczne, oraz kapelusz,
żeby zakryć zakrwawione oczy i mój przegrany wyraz twarzy.
Chciałam zniknąć
z tego miejsca. Nie miałam też ochoty przechodzić przez zniszczoną salę
gimnastyczną oraz patrzeć na zakrwawione materace. Postanowiłam uciec tylnym
wyjściem na podwórko za klubem.
Było to
zacienione i opuszczone miejsce. Pod przeciwległą ceglaną ścianą stał blaszany
kontener na śmieci. Z prawej strony uliczka była zagrodzona siatką. Ruszyłam w
kierunku jeszcze rozświetlonego kwietniowym słońcem West Grand Ave w stronę
najbliższego przystanku niebieskiej linii.
Zawsze wolałam
niską, ceglaną zabudowę na wschód od północnej gałęzi rzeki Chicago niż wysokie
i błyszczące drapacze chmur tuż nad jeziorem Michigain. Tutaj czułam się jak w
prawdziwym świecie, brudnym i niedoskonałym. Dlatego często szlajałam się po
okolicy, kiedy nie chciałam zbyt wcześnie wracać do domu i moich „kochających”
rodziców. Zapamiętałam już prawie każdy kawałek tej zakurzonej dzielnicy pełnej
lombardów i sklepów z odzieżą używaną.
Lubiłam tą
dzielnicę również dlatego, że wszędzie było blisko. Dzisiaj było to dla mnie
błogosławieństwem. Dotarłam w wyjątkowo dobrym czasie na przystanek. Był
jedynie betonową ławką, jak większość przystanków w tej dzielnicy. Aktualnie na
oparciu wisiała reklama jednej z pobliskich kwiaciarni.
Zerknęłam na
zegarek i zobaczyłam, że zostało mi jeszcze 7 minut do przyjazdu autobusu. Nie wiedziałam,
co z tym czasem zrobić. Przez mózg przebiegł mi pomysł zadzwonienia do mojej
przyjaciółki Cheryl, jednak najprawdopodobniej bym się do niej nie dodzwoniła.
Poznałam ją,
kiedy trafiłam do prestiżowej szkoły Northside. Rodzice zaczęli się denerwować
moimi wynikami w nauce, więc wysłali mnie do „najlepszego liceum w całym
Illinois”. Cherry była jedyną osobą, z którą znalazłam wspólne tematy jak
drwiny z cheerleaderek i ich udawanego entuzjazmu czy obstawianie, którzy
nauczyciele się ze sobą spotykają.
Usadowiłam się
wygodnie na ławce i starałam się odpłynąć. Emocje wzbierały u mnie szybko,
gorzej było z uspokojeniem rozkołatanych myśli. Trwało to najczęściej około
kilku godzin i było wspomagane przez Russian Vodkę albo kilka skrętów.
Miałam
nadzieję, że dzisiaj wystarczy mi tylko Cheryl. Chciałam jej opowiedzieć całą
historię, żeby pomogła mi zrozumieć, czemu akurat ja stałam się ich ofiarą.
Czemu to ja musiałam się znaleźć wtedy w tym miejscu i o tej porze? Wspomnienia
nadleciały jak chmara szarańczy, przypominając o tych wszystkich strasznych
rzeczach, które chciał mi zrobić Jim, mój były
najlepszy przyjaciel.
Jimmy Maurice Williams
był moim najlepszym przyjacielem od kiedy zaczęłam chodzić na treningi. Miał
wygląd typowego surfera - wysoki, muskularny, opalony blondyn. Z natury był
lekkoduchem, przez co zastanawiałam się, czemu nie grzeje się w Kalifornii.
Nigdy mi nie dokuczał z tego powodu, że jestem dziewczyną. Ćwiczyłam z nim
prawie na każdym treningu, za każdym razem traktował mnie jak równą sobie.
Nigdy mnie nie zawiódł. Aż do dziś.
Zaczęliśmy od
zwykłego chwytu zapaśniczego na rozgrzewkę. Jednak Jim nie mógł przeboleć, że
go trzy razy rzuciłam na łopatki. Zaproponował mi walkę w klatce. Zgodziłam się
i walka zaczęła się na poważnie. Dzięki ochraniaczom mogliśmy dać z siebie
wszystko i po 20 sekundach już siedziałam nad nim okrakiem.
- Znów
przegrałeś – powiedziałam, śmiejąc się.
- Bo dałem ci
wygrać – powiedział, oddając uśmiech z perfekcyjnie ułożonych, śnieżnobiałych
zębów.
- Już ci
wierzę – mruknęłam i pomogłam mu się podnieść. Przypadkowo użyłam za dużo siły
i wpadł na mnie, przez co znów wylądowaliśmy na matach, tym razem ja byłam pod spodem.
Zaczęliśmy się śmiać. Jednak tak szybko jak Jim wybuchnął śmiechem, uspokoił
się. Ciągle nade mną górował, a gestem dłoni przywołał jeszcze kilku chłopaków,
którzy stanęli po bokach Jima, ustawiając się przy moich kończynach. Naparł na
mnie całym ciałem utrudniając mi oddychanie. Dwóch gości, Butch i Tayler,
przytrzymywali mi ręce, a dwoje innych, John i David, trzymali moje nogi.
- Jim, o co
chodzi? – zapytałam zmieszana.
Nic nie
odpowiedział, tylko rzucił się na mnie i zaczął mnie całować.
Jego wargi
były niezwykle agresywne. Wpijał mi się w usta, jakby chciał się w nie wgryźć.
Jego dłonie zaczęły jeździć po moim ciele – na początku przez materiał, jednak
z czasem jego ręce wchodziły pod moją koszulkę. Starałam się wyrwać, jednak oni
za mocno mnie trzymali. Wierzgałam, starałam się gryźć, bić. Nic to nie dało,
tylko śmiechy chłopaków, którzy zaczęli się już gromadzić wokół ogrodzenia.
W końcu się
wyswobodziłam. Wyrwałam tylko lewą rękę, ale udało mi się wyprowadzić piękny
lewy sierpowy. Trafiłam w szczękę, w najbardziej czułe miejsce. Od razu mnie
puścił, a ja starałam się uwolnić moje pozostałe kończyny. Udało mi się jeszcze
wyswobodzić prawą nogę, zanim nadbiegło kilku innych chłopaków, żeby mnie
przytrzymać.
Jednak ja się
nie dałam.
Nagle poczułam
napływ siły. Świat stał się czerwony, jakby płonął. Wyrwałam ręce i nogi jakby
były posmarowane masłem i rzuciłam się na trzymających mnie chłopaków. Nie
pamiętam, jak ich biłam, jednak po kilku sekundach leżeli nieprzytomni na
macie.
Ale został
jeszcze Jim. Starał się odpychać rękami, żeby uciec jak najdalej, lecz ciągle
był oszołomiony po uderzeniu w szczękę. Zrobiłam dłuższy krok i stanęłam mu na
palcach. Zawył z bólu.
Muzyka dla
mych uszu.
Kopnęłam go w
twarz i padł jak długi, ale był ciągle przytomny. Krew zaczęła spływać mu z
nosa. Drugą nogą stanęłam na jego klatce piersiowej. Znów krzyknął.
- Ty chuju –
syknęłam, kiedy miałam nad nim pełną kontrolę. Widziałam jego spojrzenie. Był
przerażony, jednak w głębi jego oczu widziałam ciągle pożądanie. Splunęłam mu w
twarz i przekręciłam stopę, przez co wykręciłam mu bardziej dłoń. Wrzasnął. –
Tylko na tym ci zależy, co? Przez wszystkie te lata udawałeś tylko przyjaźń.
Zapanowała
grobowa cisza. Słyszałam tylko ciężki oddech Jima.
Splunął krwią.
- Niczego nie
żałuję – powiedział pewnym siebie głosem. – Wiem, że tak naprawdę jesteś dającą
dupy dziwką.
Splunęłam na
niego. Schyliłam się, żeby złapać go za gardło i udusić.
Wtedy ktoś
mnie odciągnął do tyłu za koszulkę i rzucił na ziemię. Reszta drużyny się nagle
obudziła i przyszła na pomoc Jimowi. Zobaczyłam ich zwierzęce twarze, które patrzyły
na mnie jak na kawał mięsa. Teraz ustawili po 3 osoby, żeby mnie przytrzymały.
W tym momencie
na salę wszedł trener.
Wykorzystałam ich
chwilowy braku skupienia.
Potem pamiętam
tylko tępy ból w głowie i pobudkę przy jednym z ratowników medycznych.
Wzdrygnęłam
się mimowolnie. Wspomnienia oderwały mnie od rzeczywistości i ledwie
zauważyłam, że już nadjechał mój autobus. Podniosłam moją torbę i wsiadłam.
Sama droga nie
była zbyt długa, jednak dzisiaj nie miałam ochoty maszerować kilka mil do
mojego domu. Mimo, że uwielbiałam ciepło i słońce, miałam jedynie ochotę
schować się pod kołdrą i nie wychylać się. Usiadłam na jednym z niewielu
wolnych miejsc, pod oknem i obserwowałam zmieniający się krajobraz. Powoli
zabudowania rosły, a cegły zamieniły się w szkło i stal. Ludzie przyspieszali i
co raz częściej na siebie wpadali. Mimo, że było już po godzinach szczytu, na
ulicach ciągle roiło się od ludzi.
Przystanek, na
którym miałam wysiąść pojawił się szybciej, niż się spodziewałam. Centrum
miasta przywitało mnie smrodem rzeki i blaskiem tysięcy szyb. Słońce powoli
zachodziło nad linią horyzontu, dlatego miasto zaczęło przypominać wnętrze
kasetki z biżuterią pełną złota, rubinów i innych pięknych kamieni szlachetnych.
Nagle poczułam
wibracje w mojej kieszeni, a „Up in the Air” 30 Seconds to Mars rozbrzmiało,
sygnalizując, że ktoś dzwoni. Mogłam się założyć, że to mama dowiedziała się o dzisiejszym
treningu i planowała zakazać mi korzystania z powietrza na tydzień. Cała ona.
- Halo? –
zapytałam odbierając telefon, z myślą, że to moje ostatnie hausty powietrza.
- Nat? Co to
za grobowy ton? – Po drugiej stronie usłyszałam głos Cheryl. Odetchnęłam z ulgą
i ruszyłam dalej ulicą w stronę mojego domu. – Co się stało?
- Dużo rzeczy,
Cher – westchnęłam. – Prawie zabiłam całą moja drużynę, szykuję się na tyradę
od matki i prawie mnie zgwałcono. A, i jeszcze uciekam przed policją.
- Co?! – pisk
mojej przyjaciółki był tak głośny, że musiałam odsunąć telefon od ucha. – Boże,
Nat, musisz mi wszystko opowiedzieć!
- Nie mam na
to siły – powiedziałam zmęczona. – Wszystko jest teraz takie zagmatwane, nie
wiem jak mam sobie z tym poradzić.
Odpowiedziała
mi długa cisza.
- Cheryl? –
spytałam nie mogąc znieść ciszy.
- Czekaj, kończę
ćwierk.
- Cheryl! –
jęknęłam.
- No co, niech
świat się dowie, jak Nat Heather Glimmer radzi sobie z chamami i prostakami –
powiedziała ze złością. – Czekaj, muszę obsmarować jeszcze innych chłopaków.
- Oni też leżą
w szpitalu – powiedziałam cicho. – W sumie to był ich wspólny plan.
- To tym
bardziej – słyszałam, że Cheryl jest wściekła. A wściekła Cheryl, to
nieobliczalna Cheryl. I za to ją kochałam.
- Ma Chérie*,
nie musisz – powiedziałam. – Każdy z nich ma przynajmniej 3 złamane kości i po
6 krwiaków w całym ciele. Nie wyjdą ze szpitala przez najbliższe 2 miesiące.
- Czyli trzeba
to uczcić! – zawołała nagle rozradowana Cherry. Jej humory zmieniały się jak w
kalejdoskopie. – Przygotuj dom, ja za jakieś pół godziny będę u ciebie. Musisz
się odstresować i w ogóle. Dobrze, że masz w domu bar, a barman nie robi
problemów…
Po jej
ostatnich słowach usłyszałam tylko sygnały oznaczające koniec rozmowy. Cheryl
znów wpadła na jakiś głupi pomysł, a mój dom będzie miejscem, gdzie zostanie on
zrealizowany.
Westchnęłam i
schowałam telefon do kieszeni. Kiedy już wchodziłam do wieżowca, w którym moi
rodzice wynajmowali mieszkanie usłyszałam głos odźwiernego.
- Witam, panno
Glimmer – przywitał się.
- Cześć, Stephen.
Jak tam mija dzień?
- Bardzo
dobrze – odpowiedział z wypracowanym uśmiechem. – Dziękuję za pamięć, panienko.
Weszłam do
gigantycznego foyer. Było w stonowanych kolorach, odcieniach brązu i beżu.
Sufit znajdował się kilka metrów nade mną, zwisał z niego nowoczesny i
elegancki złoty żyrandol. Przypominał trochę wodospad, a pseudo stróżki wody ze
szkła spadały eleganckimi łukami w dół. Na środku była umieszczona recepcja, a
po prawej i lewej były ustawione po dwie windy. Znajdowały się tutaj również
schody, ale mało kto z nich korzystał.
Zobaczyłam, że
jedna z recepcjonistek, Alice, pomachała mi na przywitanie. Odmachałam jej
delikatnie z wymuszonym uśmiechem. Przeszłam do wind i przycisnęłam nacisk z
numerkiem 94.
Winda, mimo
swoich niewielkich rozmiarów, była bardzo przestronna. Wewnątrz ściany były
pomalowane na złoto, jedna ze ścian była z beżowego marmuru. Wykładzina została
zastąpiona elegancką posadzką mającą imitować drewno. Z głośniczków leciała
przestarzała muzyka disco, co jak zwykle mnie zirytowało.
Położyłam
torbę treningową na ziemi, a sama usiadłam obok niej. Byłam szczęśliwa, że
chociaż w windzie mogłam pocieszyć się trochę samotnością. Na szczęście nie
wsiadła ani pani Peck, ani pani Parker, dzięki czemu nie musiałam wysłuchiwać
opowiastek o tym jak to źle czuje się czyiś kuzyn bratanka ciotki wujecznej
brata matki prababci od strony czwartego brata z nieprawego łoża.
Wjechałam na
ostatnie piętro szybciej, niż byłam na to gotowa. Przed windą już stał cały
sztab lokajów gotowych spełnić każde moje życzenie. Wszyscy się przede mną
ukłonili z gracją i z nieludzką synchronizacją wypowiedzieli formułkę „W czym
możemy panience służyć?”. Po pięciu latach w końcu się do nich przyzwyczaiłam.
Mieszkanie
moje i moich rodziców było, delikatnie mówiąc, gigantyczne. Zajmowało najwyższe
piętro w 2 co do wysokości drapaczu chmur w Chicago, a do tego mieliśmy jeszcze
dostęp na dach (czego nie zrobią łapóweczki?). Mieszkanie było mniej więcej na
planie owalu z 5-ma sypialniami, 8-ma łazienkami, gigantycznym salonem, studiem,
pokojem ćwiczeń i pokojem rodzinnym. Do tego w pokoju rodzinnym znajdował się
barek obsługiwany przez jednego z lokai prawie 24 godziny na dobę, 6 dni w
tygodniu.
Całe
mieszkanie było w jasnych i delikatnych barwach. Miękkość tego wystroju
przełamywały drewniane, solidne meble z hebanowego drewna. Do tego moja mama
zagraciła całe mieszkanie malowidłami i rzeźbami znanych artystów, żeby, jak to
ona mówi, „ulokować kapitał”.
Jako, że nie
do końca widziałam czego ode mnie chciała Cheryl, poszłam do swojego pokoju i
czekałam na rozwój wypadków. Oczywiście, jak zwykle, później tego żałowałam.
Jak w każdym
pokoju w naszym mieszkaniu jedna ze ścian była półokrągła i oszklona. Z mojego
pokoju miałam niezwykły widok na północna część Chicago i jezioro Michigan.
Gdyby nie
sztab świetnie wyszkolonych pokojówek mój pokój byłby najprawdopodobniej jednym
wielkim śmietnikiem. Nawet teraz, jak tylko wróciłam do domu, wydawało mi się
że jest zbyt czysto. Nienawidziłam pedanterii, unikałam tego jak mrozu, a
sterylne pomieszczenia przyprawiały mnie o mdłości. Dlatego często wylewałam
farbę na ściany, albo starałam się coś namazać na meblach sprayem. Ano moja
matka ani ojciec nie przejmowali się co się dzieje u mnie w pokoju. Często
kiedy się denerwowałam rozwalałam jakąś półkę albo zrywałam złoty żyrandol.
Jednak następnego dnia po powrocie ze szkoły wszystko było w idealnym porządku.
A ja zaczynałam niszczyć od nowa.
Moja sypialnia
była zaopatrzona jedynie w niezbędne rzeczy: łóżko, biurko, krzesło oraz
biblioteczka i wieża stereo. Ilość mebli była ograniczona do minimum, ponieważ
rodzice mieli już dosyć wymieniania ich wszystkich przynajmniej dwa razy w
tygodniu. Wszystkie sprzęty były utrzymane w takiej samej kolorystyce jak
reszta domu, czyli złoto-biało-brązowa. Spędzałam tu czas od godziny 22:00 do
6:00, chyba że, tak jak dziś, zdarzył się jakiś dziwny wypadek, który zmusił
mnie do powrotu do domu przed czasem, więc minimalistyczny wystrój mi
odpowiadał
Aby dowiedzieć
się, co zaplanowała Cheryl, musiałam wejść na Tweetera. Jako, że wyświetlacz
mojego telefonu był w drobiazgach (wina wczorajszej kłótni z rodzicami (innym
efektem jest dziura w ścianie w jadalni)) musiałam skorzystać z laptopa. Mimo,
że był już trochę przestarzały, nie planowałam go zmieniać, chyba, że
sfajczyłby się na moich kolanach. Włączyłam go i weszłam na ulubiony portal społecznościowy
mojej przyjaciółki.
Zanim
znalazłam na jej profilu odpowiedni wpis minęło jakieś dobre 5 minut ciągłego zjeżdżania
w dół strony. Rozmawiałam z nią jakieś 10 minut temu, a ona już zdążyła
zaśmiecić Internet tyloma informacjami?
W końcu
odkryłam plany Cher. Twarz zastygła mi w wyrazie niedowierzania, a mój umysł
przepełnił się żądzą mordu. Telefon, który dziwnym trafem znajdował się w moich
rękach, pękł na drobne kawałeczki przez siłę mojego uścisku.
„Dziś, 20,
Trump International Hotel, ostatnie piętro. Darmowy alkohol!!!!! :D”
- Cheryl, jak
tylko tu przyjdziesz, to cię zamorduję – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Do tej pory
zachowanie Cheryl i jej zamiłowanie do imprez tolerowałam. Sama czasami lubiłam
spić się w trupa i potańczyć na stole. Ale organizowanie imprezy za... niecałe
półtorej godziny i to w moim domu…
Już miałam
wybuchnąć i rozwalić jakiś kolejny mebel, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
Bez oczekiwania na prośbę pojawił się w nich Phillip, jeden z naszych
kamerdynerów. Był wysokim i szczupłym staruszkiem. Jego twarz była poorana zmarszczkami
i zawsze miał poważną i doniosłą minę jakby miała zaraz przyjechać królowa
angielska.
- Panienko,
czy nic panience się nie stało? – w jego głosie można było jeszcze wyczuć
angielski akcent. – Słyszałem okropny huk…
- Nic się nie
stało, Phil – machnęłam ręką i wskazałam na resztki telefonu leżącego na
dywanie. – Znów mi nerwy puściły.
- Rozumiem,
panienko – ukłonił się i już wychodził z mojego pokoju. – Przepraszam, że
panience przeszkodziłem. Zaraz pozbieram te śmieci, żeby panience nie
przeszkadzały.
Drzwi się
zamknęły, a ja zaczęłam na nowo rozmyślać nad pomysł Cheryl. Wiem, że to było
infantylne, niedojrzałe, a do tego mogło się naprawdę źle skończyć… ale z
drugiej strony chciałam zapomnieć o tym, jak wszyscy moi „kumple” patrzyli na. Ciągle
czułam się brudna. Wiedziałam, że Cher i jej koneksje towarzyskie na pewno mi w
tym pomogą.
- Phil! –
krzyknęłam. – Chodź tu jeszcze na chwilę!
- Tak,
panienko? – drzwi otworzyły się jeszcze zanim zaczęłam wykrzykiwać drugi wyraz.
– W czym mogę służyć?
- Przygotuj
dom na imprezę – powiedziałam, podnosząc się z krzesła przy biurku. – Zamów
catering, przygotuj konsoletę dla DJ i tak dalej. Wiesz co masz robić.
- Ale,
panienko – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Panienki rodzice
zakazali-
- Moich
rodziców tu nie ma, Phil – powiedziałam, uśmiechając się chytrze. – Wspomniałam
ci już, że kiedy skończysz to robisz, masz wolne przez cały weekend?
*po francusku "kochanie", zabawa z imieniem
Genialne! Zazwyczaj pierwszy rozdział jest krótki i mało oryginalny, ale ty pokazałaś, że nie zawsze musi tak być! Główna bohaterka jest taka... niepowtarzalna. Ma swój charakterek.
OdpowiedzUsuń/Bereshka
Super blog :DMam nadzieję, że będziesz dalej pisać. Zapraszam również na mojego bloga : naznaczona-invictus.blogspot.com
OdpowiedzUsuńWow :O
OdpowiedzUsuńSuper, pierwszy rozdział, który da się przeczytać z zainteresowaniem w całości, oby tak dalej. Gratuluję Haniu, coś czuję że będę tu wpadać często :)
OdpowiedzUsuńKim jesteś anonimie? :O
UsuńNic więcej nie mogę powiedzieć jak tylko, ZAJEBISTE *-*
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny rozdział :)
nie podobało mi sie :( wgl :/ zero akcji :(
OdpowiedzUsuń.
.
.
no żartowałam xD
zakochałam się z Czery(nie spodziewałaś się tego, nie?)
Jimmy mnie zawiódł :/ nie znałam go wcześniej, ale zawiódł moje zaufanie :(
Akcja z trenerem i prysznicem była niezła xD
lokaj jest kochany! ♥ troche za stary dla mnie, ale i tak kochany!
Powodzonka z blogiem :)
~Cherry Blossom
(gumisiek98)
Tego mi brakowało takiego opowiadania nie lubię czytać czegoś na laptopie ale to powaliło mnie z nóg ♥
OdpowiedzUsuńPokochałam te opowiadanie już na tamtym blogu, czekam na następne rozdziały, ja i moje kotki kochamy to razem czytać. <3 / Becka MSS
OdpowiedzUsuńBaaaaaaardzo po czasie. :l *Twitter nie Tweeter (po prostu nie lubię tego błędu)
OdpowiedzUsuńKocham wzmiankę o sąsiadkach paplających na temat skomplikowanych relacji rodzinnych. Tajemniczo zaczęłaś, jestem ciekawa, co dalej. + Śliczny blogasek.
Kartoniku :3 w końcu zawitałam na twojego bloga i (niestety) muszę stwierdzić, że naprawdę super piszesz. Główna bohaterka ma ciekawy charakterek :> (już się zastanawia z kim będzie XD ). Rozdział jest długi co trochę mnie zniechęca, bo nie jest on na papierze tylko ekranie (ni umi tak czytać ;-; ), ale jest ciekawy i wciągający :D .... Kochana pisz tak dalej i szybciej, bo już nie umiem się doczekać drugiego rozdziału ;*
OdpowiedzUsuńŚwietne, czekam na kolejne rozdziały :-)) Jestem bardzo ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń. Bardzo dobrze, że pierwszy rozdział jest długi. Trzymaj tak dalej, bloga na pewno będę odwiedzać :-)
OdpowiedzUsuń